Specyfika naszej działalności sprawia, że współpracowaliśmy już z wieloma osobami. Dziś opowiem o jednym z najdziwniejszym przypadków. To była gra kulinarna dziejąca się w centrum Warszawy.
W dużym uproszczeniu, zawodnicy mieli za zadanie zdobywać produkty kulinarne. Następnie podczas finału, odbywało się wielkie gotowanie, pod okiem kucharzy.
Nawiązaliśmy współpracę z hinduską restauracją (która już nie istnieje). Właściciel był miłym i sympatycznym człowiekiem cechującym się charakterystyczną dla swojej nacji serdecznością. Dodatkowym atutem był fakt, że współpracowaliśmy z nim przy naszym krótkotrwałym epizodzie z telewizją przy programie ….. Tymona Tymańskiego.
Wracając do samej gry. Przyjechałem do restauracji. Czekałe mnie jeszcze godzina zanim zjawią się pierwsze zespoły. Stoły przygotowane, przy każdym z nich stoi kucharz, który będzie pomagał przygotować potrawę.
Do sali wchodzi nasz wodzirej, który ma poprowadzić całość imprezy i zakłada czapkę kucharską. I wtedy stało się coś dziwnego. We właściciela jakby piorun strzelił. Zaczął wykrzykiwać jakieś zdania w hindi, potem przerzucił się na polski. A z polskich to najłagodniejsze brzmiało: won!. Okazało się, że nie może być tak, że w jego restauracji ktoś inny zakłada czapkę kucharską. Sytuacja trochę napięta. Do finału zostało pół godziny, przeprosiłem więc i mówię oczywiście, już kolega zdejmuje czapkę. I fartuch! Fartuch też 15 minut do finału. Kończymy rozkładać talerze. Okazuje się, że jest ich za mało w stosunku do naszego zamówienia. Na dodatek szef znów dostał ataku i każe nam się wynosić. Klientka dzwoni i mówi, że zaraz będą. Przyznam, że w tym momencie chciało mi się płakać. Pracownicy restauracji (również hindusi) unikają mojego wzroku: szef tak ma i koniec.
Talerze udało się dosztukować – nie wszystkie od kompletu, ale może nikt nie będzie zwracał uwagi. Pojawił się pierwszy zespół. Poprosiłem współpracownice aby mnie zastąpiła na sali w kwestii kontaktów z klientem, a sam poszedłem do na zaplecze do szefa. Finał udał się świetnie. Dostaliśmy znakomite referencje, a firma zamawiała u nas gry jeszcze kilka razy. Ja co prawda spędziłem go na zapleczu, błagając szefa restauracji nie wychodził, zgadzając się że ma we wszystkim racje, a nawet raz uklęknąłem w błagalnym geście. Na dodatek przy rozliczeniach miałem znów do czynienia z miłym uśmiechniętym człowiekiem, który spytał mnie: podobało się?